wtorek, 9 czerwca 2015

Jeden.

RUDE WŁOSY, CZYLI JAK 
ZRAZIĆ DO SIEBIE ŚLIZGONÓW.

Hermiona Granger stała przed ogromnym budynkiem dworca King’s Cross i nie mogła powstrzymać wpełzającego na usta uśmiechu. Już rano, gdy zadzwonił jej budzik, wiedziała, że kolejne dziesięć miesięcy będzie najwspanialszym okresem w jej życiu. W końcu wracała do Hogwartu, by powtórzyć ostatni rok, i już nie musiała się przejmować szalejącym i budzącym postrach Lordem Voldemortem. Liczyła, że w końcu przeżyje ten czas w spokoju, nie nękana żadnymi nowymi zagadkami i problemami wagi światowej. Chciała zostawić przeszłość daleko w tyle, zwłaszcza, że nie raz dawała ona o sobie znać, nawiedzając Hermionę w snach. Dziewczyna wolała nie skupiać się na wydarzeniach z bitwy o Hogwart, bo były one zbyt bolesne i świeże; rany, które pojawiły się po śmierci Remusa Lupina i Nimfadory Tonks, wciąż się nie zagoiły.
Hermiona złapała mocniej uchwyt kufra i zaczęła wnosić go po schodach. Nigdy nie należała do silnych dziewcząt, ani nie miała dobrej kondycji, dlatego już po chwili sapała ciężko i starała powstrzymać drżenie mięśni rąk. Kiedy tylko wykonała swoje zadanie, w myślach przekląwszy samą siebie za to, że wepchnęła różdżkę między ubrania i nie mogła się wspomóc czarami, raźnym krokiem ruszyła w stronę peronów dziewiątego i dziesiątego. Chociaż dworzec był pełen ludzi, Hermiona nie bała się, że zostanie dostrzeżona przez mugoli, gdy będzie przechodziła przez barierkę na peron dziewięć i trzy czwarte; robiła to już tyle razy, że strach przed wydaniem magicznego świata dawno znikł.
Do odjazdu ekspresu Hogwart-Londyn wciąż zostało piętnaście minut, dlatego Hermiona ze spokojem ruszyła w stronę czerwonej lokomotywy z zamiarem znalezienia jakiegoś wolnego przedziału dla siebie i swoich przyjaciół. Na peronie zebrało się już sporo uczniów podekscytowanych wyjazdem, ale panna Granger nie dostrzegła nigdzie charakterystycznych rudych włosów Weasleyów. Westchnęła ciężko; nie miała ochoty stać samotnie w tłumie i czekać na przybycie znajomych.
Nagle na peronie rozległy się pełne podekscytowania szepty; Hermiona rozejrzała się wokoło, szukając powodu tego zamieszania, kiedy dostrzegła zmierzającego w jej stronę chłopaka z kruczoczarnymi włosami.
— Hermiono! — Harry uśmiechał się do niej szeroko, nie zwracając uwagi na wpatrzonych w niego ludzi. Podbiegł do przyjaciółki i mocno ją uściskał.
— Harry! Tak się cieszę, że cię widzę! Nie spodziewałam się ciebie tak szybko, myślałam, że przyjedziesz tutaj z Ronem i Ginny. — Hermiona odwzajemniła uśmiech.
— Miałem spędzić w Norze ostatni tydzień wakacji — przyznał Harry — ale musiałem znaleźć opiekę dla Teddy’ego. Na szczęście Fleur zgodziła się nim zaopiekować.
Teddy Lupin był synem Remusa i Nimfadory, którzy zginęli podczas drugiej bitwy o Hogwart. Harry, który został ojcem chrzestnym malucha jeszcze za życia jego rodziców, poczuł się odpowiedzialny za jego dalsze wychowanie, ale jednocześnie pragnął wrócić na ostatni rok do Hogwartu i skończyć naukę. Nie mógł zostawić Teddy’ego samego, ani zabrać go ze sobą, dlatego postanowił poprosić kogoś bliskiego o opiekę nad maluchem przez kolejne miesiące. Fleur Weasley, żona Billa, od samego początku była zachwycona małym Teddym, więc bez wahania zgodziła się nim zaopiekować, tym samym wyświadczając Harry’emu wielką przysługę.
Wystarczyła chwila, by Hermiona dostrzegła zmianę nastroju przyjaciela.
— Nie możesz się tak zamartwiać, Harry — powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Nie jesteś swoim wujem, Teddy na pewno będzie z tobą szczęśliwy.
Harry, wychowywany przez wujostwo, nigdy nie miał szczęśliwego dzieciństwa; był sierotą, wyrzutkiem i bał się, że małego Teddy'ego, którego ojciec był wilkołakiem i który stracił rodziców w bitwie o Hogwart, spotka dokładnie to samo. Chciał jak najlepiej zastąpić Remusa i Nimfadorę, ale co chwila ogarniał go lęk, że mu się nie uda. Nie był gotowy na wzięcie na siebie takiej odpowiedzialności i wychowywanie chłopca, dlatego tak bardzo potrzebował pomocy i tak bardzo się cieszył, że Fleur postanowiła go wesprzeć.
— Wiem, Hermiono — odrzekł Harry i westchnął ciężko. — Tylko czasami zastanawiam się, co się stanie, jeśli mi się nie uda. Wiem, jak to jest, żyć bez rodziców i mieć świadomość, że nie ma nikogo, komu można by było zaufać. Nie przerywaj mi, proszę! — dodał szybko, gdy Hermiona otworzyła usta, by coś powiedzieć. — Dursleyowie nigdy nie chcieli mnie pod swoim dachem i dawali mi jedynie to, co było niezbędne. Od zawsze marzyłem, żeby się stamtąd wyrwać i nie chciałbym, żeby Teddy również marzył o ucieczce. Cholera, ja nawet nie wiem, jak powinni zachowywać się normalni rodzice! Złożyłem Remusowi obietnicę, a nie ma pojęcia, jak jej dotrzymać.
Hermiona uśmiechnęła się do Harry'ego delikatnie.
— Nie możesz się tak zamartwiać — powtórzyła. — Przecież wiesz, że masz wokół siebie mnóstwo osób, które chętnie ci pomogą. Pani Weasley wraz z Fleur nie pozwolą ci zepsuć Teddy'ego.
Harry nie mógł się nie uśmiechnąć — Hermiona miała całkowitą rację, te dwie kobiety były gotowe go zabić za każdy, nawet najmniejszy błąd. Mały Teddy stał się ich oczkiem w głowie, którego najchętniej nie spuszczałyby z oka ani na sekundę.
Nie mieli okazji pociągnąć tej rozmowy, bo na horyzoncie pojawiła się para rudowłosych uczniów: chłopak i dziewczyna.
— Harry! Hermiono! — Ron jako pierwszy podbiegł do dwójki przyjaciół i przytulił ich na powitanie. — Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale brakowało mi widoku tej lokomotywy.
Cała trójka zaśmiała się serdecznie; po niemal roku spędzonym na włóczeniu się po całej Anglii i poszukiwaniu horkruksów — przedmiotów, w których największy czarnoksiężnik ostatniego stulecia, Lord Voldemort, ukrył kawałki swojej duszy, tym samym zapewniając sobie nieśmiertelność — w końcu mogli przestać zgrywać bohaterów i wrócić do normalności.
— Cześć! — Ginny, z szerokim uśmiechem na ustach, przystanęła obok Rona. Spojrzała błyszczącymi z radości oczami na Hermionę, jednak po chwili jej wzrok przeniósł się na Harry'ego. Hermiona, chcąc dać parze nieco prywatności, pociągnęła Rona za rękę, kierując się w stronę wejścia do jednego z wagonów pociągu.
— Chodź — powiedziała cicho, gdy chłopak spojrzał na nią zaskoczony. — Dajmy im trochę czasu.
Ron w końcu zrozumiał, co się działo i posłusznie ruszył za Hermioną. Chociaż oni dwoje, tak samo jak Harry i Ginny, chodzili ze sobą, nigdy nie afiszowali się tym związkiem. Gdyby nie szybko rozchodzące się po magicznym świecie plotki, postronni świadkowie nie zauważyliby żadnych różnić w ich relacji. Oni sami nie byli pewni czy to, co czuli, było miłością, czy tylko przyjacielskim przywiązaniem. Lubili przebywać w swoim towarzystwie i rozumieli się bez słów, a dla nich to było najważniejsze.
— A myślałem, że dwa tygodnie spędzone osobno to nie tak długo — powiedział Ron, niepewnie zerkając przez ramię na Harry'ego i Ginny; wciąż nie do końca się przyzwyczaił do widoku swojego najlepszego przyjaciela i siostry obściskujących się po kątach, a z drugiej cieszył się, że Ginny wybrała takiego, a nie innego mężczyznę. Wolał jednak nie myśleć, jak daleko zaszła ta znajomość, zwłaszcza, że podczas pobytu w Hogwarcie para co chwila gdzieś znikała, zamiast pomagać w wielkiej odbudowie zamku. Po wojnie szkoła była niemal doszczętnie zniszczona i tysiące czarodziejów zgłosiło się pomóc w naprawie szkód wyrządzonych przez Śmierciożerców. Harry po raz pierwszy od wielu miesięcy nie musiał się bać o swoje jutro i postanowił wykorzystać ten czas na naprawienie związku z Ginny. Hermiona ani trochę nie dziwiła się tej dwójce, ale Ron czasem coś bąknął obrażonym tonem na temat ignorowania obowiązków i łamania danych obietnic. Wybaczył to jednak parze bez problemu i po jakimś czasie nawet zażartował z łączącego Harry'ego i Ginny uczucia.
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem i przystanęła; nie wypuściła dłoni Rona, jedynie wbiła spojrzenie w niezachmurzone niebo.
— Czasami odnoszę wrażenie, że dla nich wieczność to byłoby za mało.
Ron parsknął cicho, zgadzając się z nią. Spojrzał na czerwoną lokomotywę i poczuł, że był naprawdę szczęśliwy.
— Nie przeszkadzamy wam, gołąbeczki? — Hermiona podskoczyła wysoko i zaraz mierzyła wrogim spojrzeniem szczerzącego się w jej stronę George'a Weasleya.
— George, ty... ty... ty tępy gumochłnie! Wystraszyłeś mnie! — powiedziała z wyrzutem, jedynie poprawiając humor jednego z bliźniaków. Fred przyglądał się tej scenie z rozbawieniem, nie spuszczając wzroku ze zdenerwowanej Hermiony.
— Po prostu wyglądaliście tak uroczo i spokojnie, że grzechem było tego nie popsuć — oznajmił szczerze i zmierzwił włosy czerwieniącemu się Ronowi. — Za to Ginny musieliśmy siłą odciągnąć od Harry'ego, przez chwilę aż się baliśmy, że ktoś użył na nich zaklęcia trwałego przylepca. — Fred doskonale udał przerażenie i po chwili znów uśmiechał się szeroko.
— Przerwaliście im? — spytała Hermiona. — Czy w tej rodzinie są same bezduszne potwory? Nie mogliście się powstrzymać?
— Nie. — George ani na chwilę nie przestawał się uśmiechać, wciąż zadowolony, że udało mu się przestraszyć pannę Granger. To była jedynie rozgrzewka do dalszych żartów, a mimo wszystko dawała mu tyle samo satysfakcji, co odpalenie fajerwerków podczas testów piątoklasistów, gdy Dolores Umbrige była dyrektorką Hogwartu.
— Właściwie co wy tutaj robicie? — Hermiona przyjrzała się bliźniakom uważnie. O tej porze powinni siedzieć w swoim sklepie z magicznymi gadżetami na ulicy Pokątnej, a tym czasem znajdowali się na peronie.
— Wracamy do szkoły — odparł Fred i zachichotał na widok zszokowanej koleżanki.
— Czy ja się przesłyszałam? — Hermiona przenosiła spojrzenie z jednego bliźniaka na drogiego, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszała.
— Nie — mruknął Ron, lecz zaraz został zagłuszony przez George'a, który wypiął pierś z dumą i uniósł brodę.
— Mamy bardzo ambitne plany na temat przyszłości. Skończymy szkołę, zdamy wszystkie OWUTEMy na Powyżej Oczekiwań i znajdziemy jakąś dobrze płatną pracę w Ministerstwie. — Mówił na tyle głośno, że najbliżej stojący ludzie spojrzeli na niego zaciekawieni. — A tak naprawdę to mama nas do tego zmusiła. Wolałem jej się nie narażać, z drewnianą łyżką w ręce i rozwianym włosem wygląda nader przerażająco — dodał już cicho, mrugając porozumiewawczo do Hermiony. Dziewczyna zaśmiała się serdecznie na wzmiankę o Molly Weasley — ta kobieta była jedyną osobą na całym globie, która potrafiła poskromić buntowniczych bliźniaków i najpewniej nie miała wielu kłopotów z wysłaniem ich po raz kolejny do Hogwartu.
— Ale, ale! — George obejrzał się z uśmiechem na nadchodzących Harry'ego i Ginny. — Idą nasi zakochani. Ginny, słoneczko, jesteś pewna, że to nie było zaklęcie? — spytał, świetnie naśladując ton pani Weasley i oglądając z uwagą twarz siostry. Ginny poczerwieniała delikatnie.
— Zamknij się — powiedziała, ale wesołe spojrzenie sprawiło, że George ani trochę nie przejął się jej słowami. Chwilę jeszcze nabijał się z dziewczyny, aż Fred stwierdził, że czas znaleźć sobie przedział, zanim pierwszoroczniacy opanują cały pociąg. Wszyscy zgodzili się z nim i ruszyli na poszukiwania wolnych miejsc.

Draco Malfoy stał na peronie dziewięć i trzy czwarte i wypatrywał w tłumie znajomych twarzy; jego zazwyczaj starannie ułożone włosy były lekko zmierzwione, gdyż co chwila przeczesywał je palcami. Był zdenerwowany — jeszcze nigdy nie czuł się w tym miejscu tak obco. Nie dało się nie zauważyć rzucanych w jego stronę wrogich spojrzeń i rozlegających się co jakiś czas prychnięć — podczas wojny Draco i jego rodzina nie przysporzyli sobie popularności, stając po stronie Voldemorta. Niewiele osób zdawało się pamiętać, że podczas walk w zamku sam Draco starał się wspomagać Zakon Feniksa, jednocześnie wyczekując odpowiedniego momentu na ucieczkę. Bał się — jedynie głupiec by się nie bał — i za nic w świecie nie chciał umierać, a właśnie to go czekało, gdyby został po stronie Śmierciożerców. Z drugiej strony czarodzieje z Zakonu ani trochę mu nie ufali i po wygranej bitwie odbył się proces: cała rodzina Malfoyów stawiła się w Ministerstwie Magii, nieco zniszczonym, ale wolnym od sprzymierzeńców Voldemorta, i tam byli osądzani przez wygranych. Lucjusz Malfoy został skazany na dożywocie w Azkabanie, co nikogo nie zaskoczyło; dopiero wyrok Narcyzy i Dracona wprawił społeczeństwo czarodziejów w szczere zdumienie. Oboje zostali uniewinnieni i obojga bronił nie kto inny, jak sam Wybraniec — Harry Potter. Potter, chociaż nigdy nie darzył Dracona sympatią, opowiedział zgromadzonym, jak młody Malfoy uratował mu życie, udając, że nie poznaje jego twarzy w Malfoy Manor. Narcyza za to zdobyła szacunek kilku kobiet i skutecznie zamknęła usta plotkarom, jako że bez mrugnięcia okiem okłamała samego Lorda Voldemorta i powiedziała, że Harry nie żyje, tym samym ratując Wybrańca przed marnym losem. Proces był krótki i Kingsley Shacklebolt, który został powołany nowym ministrem, uznał, że najbardziej uczciwym wyrokiem będzie uniewinnienie. Taki sam los spotkał wiele innych dzieci Śmierciożerców, które nie miały wyboru i musiały się opowiedzieć po przegranej stronie, by uratować własne życie, bądź zostały zaczarowane.
Mimo wielu zapewnień byłych członków Zakonu Feniksa o przynależności Dracona do tych „dobrych”, ludzie wciąż spoglądali na niego z nienawiścią; nie dziwił im się, też by tak na nich patrzył, gdyby za sprawą ich ojca zginęło wielu ludzi.
— Draco!
Malfoy odwrócił się gwałtownie i uśmiechnął na widok zmierzającej w jego stronę Pansy Parkinson. Z dziewczyną znali się niemal od zawsze i przez pewien czas ich rodziny próbowały ich ze sobą zeswatać; mimo wyraźnego zainteresowania Pansy Draconem, ten nie odwzajemniał uczucia i chociaż cenił sobie towarzystwo dziewczyny, nie widział siebie u jej boku. Niecały rok temu panna Parkinson przestała szaleć na punkcie Malfoya i zorientowała się, że wokół żyło tysiące mężczyzn bardziej zasługujących na jej uwagę. Wraz z Draconem pozostali przyjaciółmi i zaczęli coraz lepiej się dogadywać. Plany na ich wspólną przyszłość legły w gruzach wraz ze śmiercią Voldemorta i aresztowaniem Lucjusza Malfoya i obydwoje w końcu mogli odetchnąć z ulgą.
Przyjaciele uściskali się serdecznie, tym jednym gestem wyrażając o wiele więcej, niż słowami: że za sobą tęsknili, że cieszyli się, że wracają do Hogwartu we dwójkę i że poczuli ulgę, gdy oboje uniewinniono podczas procesów. Draco, chociaż dla większości ludzi był oschły, przy Pansy zmieniał się nie do poznania: szczerze się uśmiechał, przestawał rzucać co chwila zgryźliwe uwagi i nie bał się, że dziewczyna się od niego odwróci, gdy powie coś głupiego. Nawet z matką i Blaisem Zabinim nigdy nie miał tak silnej relacji.
— Cieszę się, że cię widzę — powiedział nieco zbyt oficjalnym tonem, ale nie potrafił nic poradzić na to, że na takiego go wychowano. Oficjalnego i poważnego chłopaka, który miał traktować mugoli i czarodziejów mugolskiego pochodzenia jak śmiecie. Chwilami spełniał swoją rolę aż zbyt dobrze.
— Blaise'a jeszcze nie ma? — Pansy rozejrzała się po peronie i zaraz westchnęła. — Pewnie znowu się spóźni, leń jeden. Czy on nigdy nie może pojawić się na czas? Jak tak dalej pójdzie, będzie sobie musiał zarezerwować osobny pociąg!
Draco parsknął rozbawiony i w duchu przyznał Pansy rację; Blaise nigdy nie należał do punktualnych osób i w trzeciej klasie nawet nie pojawił się na uczcie powitalnej, bo zaspał i nie zdążył na pociąg. Pani Zabini zrobiła mu o to aferę, ale następnego dnia pojawiła się z synem w szkole i szczerze przepraszała profesora Dumbledore'a za zaistniałą sytuację. Z czasem Slytherin zaczął tracić punkty za regularne spóźnienia Zabiniego na lekcje; najwięcej odebrała ich profesor McGonagall, która należała do tych surowych nauczycieli kierujących się sztywnymi zasadami i przychodzenie do klasy pięć minut po dzwonku nie było przez nią tolerowane.
— Jeśli zaspał, to obawiam się, że już go nie zobaczymy — powiedział Draco, nie mogąc powstrzymać wpełzającego na usta złośliwego uśmiechu. — W listach napisał mi, że jego matka była już wystarczająco rozstrojona nerwowo z powodu wojny, pewnie udusiłaby go na miejscu, gdyby zrobił coś nie tak.
Pansy zachichotała cicho.
— Może masz rację. Chociaż pani Zabini zawsze mi się wydawała sympatyczną osobą. O, Ariadne!
Panna Parkinson, widząc koleżankę przedzierającą się przez tłum, zaczęła entuzjastycznie do niej machać. Ariadne Green delikatnie uśmiechnęła się na jej widok i ruszyła w jej stronę. Była to dziewczyna przeciętnego wzrostu z prostymi włosami w kolorze ciemnego brązu, wystającymi kośćmi policzkowymi i ostro zakończoną szczęką. Nigdy nie należała do tych powalających swoją urodą dziewcząt, ale w jej szczerym uśmiechu i szarych oczach było coś, co przyciągało wzrok. Większość uczniów Hogwartu zastanawiało się, jakim cudem ta sympatyczna osóbka trafiła do Slytherinu, bo z resztą Ślizgonów łączyły ją jedynie czysta krew i wysokie ambicje.
— Cześć, Pansy. Draco. — Ariadne uśmiechała się, ale sprawiała wrażenie niezwykle zmęczonej. Ubrania, zwykle idealnie do niej dopasowane, wisiały na niej smętnie, przez co dziewczyna wyglądała na wychudzoną. Pod oczami miała fioletowe wory i garbiła się nieznacznie; w niczym nie przypominała kobiety, którą Draco widział przed wakacjami.
— Ariadne, dobrze się czujesz? — Pansy również zaniepokoiła się stanem przyjaciółki. Przyglądała się jej uważnie ze zmarszczonymi brwiami. Ariadne wzruszyła ramionami.
— Ja... po prostu się nie wyspałam.
To kłamstwo, chociaż wypowiedziane z przekonaniem, było łatwe do wykrycia: dziewczyna odwróciła wzrok, uparcie podziwiając bezchmurne niebo i nieco nerwowym ruchem zaczęła wyłamywać sobie kosteczki w palcach. Draco, jako że nigdy nie był z nią blisko, postanowił nie wnikać w jej życiową sytuację i udać, że bez przeszkód uwierzył w jej słowa. Pansy nie przestawała marszczyć brwi, ale też postanowiła odpuścić. Obiecała sobie, że wszystkiego się dowie w Hogwarcie, gdy już dojadą na miejsce i pójdą do swoich dormitoriów.
Tak zastał swoich znajomych Blaise Zabini, który niemal sprintem wbiegł na peron i odetchnął z ulgą na widok czerwonej lokomotywy; tak jak przewidział Draco, zaspał i ledwo zdążył uniknąć krwawego starcia z matką.
— Cześć, ludzie! — powiedział między kolejnymi, szybkimi oddechami. Przez wakacje pogorszyła mu się kondycja i krótki bieg starczył, by zasapał się niczym staruszka. — Co wy tacy ponurzy? Zaraz rozpocznie się najwspanialszy rok w waszym życiu!
Blaise jako jedyny z całego towarzystwa zdawał się być w wyśmienitym humorze; ani trochę nie przejmował się rzucanymi w jego kierunku podejrzliwymi spojrzeniami i faktem, że już jutro zostanie zmuszony do wyjęcia podręczników i przerabiania na lekcjach kolejnych, mniej lub bardziej nudnych tematów. Uśmiechnął się szeroko do Ariadne, która jak na złość unikała jego wzroku i której widoku od dawna nie mógł się doczekać.
— Jesteś gotowa na nową przygodę, księżniczko? — spytał dziewczynę, poruszając przy tym sugestywnie brwiami, a Green jedynie westchnęła cicho. Dla większości Ślizgonów z ostatniego rocznika nie było tajemnicą, że Blaise od dłuższego czasu starał się zaprosić gdzieś Ariadne, na punkcie której oszalał, ale jak na razie dziewczyna wcale nie odwzajemniała jego zainteresowania i nie dawała mu nadziei na nic więcej. Zdawała sobie sprawę z tego, że podobała się Zabiniemu, chociaż nie miała pojęcia, co w niej widział; w Hogwarcie uczyło się mnóstwo bardziej interesujących i ładniejszych dziewczyn od niej i nie dostrzegała żadnego powodu, dla którego mogłaby zawrócić Blaise'owi w głowie.
— Nie jestem gotowa na żadną przygodę, w której ty uczestniczysz — powiedziała poważnie, ale w jej oczach dało się dostrzec delikatne rozbawienie. — Poza tym, chciałabym przeżyć jeszcze parę lat, umieranie w tak młodym wieku ani trochę mnie nie pociąga.
Blaise przekrzywił delikatnie głowę w prawo.
— Za to na pewno pociągają cię przystojni, ciemnoskórzy i młodzi czarodzieje! Spokojnie, księżniczko, na pewno znajdzie się jakiś wolny termin na naszą randkę w moim kalendarzu.
— Blaise! — Ariadne, mimo że zawsze czuła się głupio, gdy kolega zmuszał ją, by mu odmówiła, nie mogła się nie uśmiechnąć, słysząc jego słowa. — Wiesz, że nigdzie się nie wybieram w najbliższym czasie. Poza tym muszę zorganizować zbyt wiele rzeczy i naprawdę... wyjście nie wchodzi w grę.
Blaise wytrzeszczył na nią oczy, nie wierząc, że jego koleżanka już pierwszego dnia września przejmuje się czekającymi ją obowiązkami.
— Ariadne, zwariowałaś? Chcesz się uczyć już pierwszego dnia szkoły? W jakim świecie ty żyjesz?!
Panna Green skrzywiła się lekko.
— A kto wspominał o nauce? — spytała, ale nie było jej dane usłyszeć odpowiedzi, bo Pansy przywróciła wszystkich do prządku, informując, że mają minutę do odjazdu pociągu i lepiej żeby znaleźli sobie jakieś wolne miejsca. Cała czwórka ruszyła do najbliższego wejścia, brutalnie torując sobie drogę przez tłum. Gdy w końcu wtaszczyli wszystkie kufry do pociągu i zamknęli za sobą drzwi, usłyszeli cichy gwizd i już po chwili pociąg ruszał.
— Ledwo zdążyliśmy — stwierdził Blaise i po chwili uśmiechnął się promiennie — ale jesteśmy w pociągu, więc czas na trochę rozrywki! Z drogi, wypierdki!
Grupa tarasujących przejście pierwszoroczniaków spojrzała na Blaise'a z przerażeniem; szybko przycisnęli się do ścian, chcąc zrobić mu miejsce, a jedna dziewczyna nawet przestała oddychać. Czwórka znajomych, z Zabinim na czele, ruszyła wąskim korytarzem, od czasu do czasu zaglądając do poszczególnych przedziałów. W pewnym momencie Ariadne zatrzymała się i wskazała na wejście do jednego z nich.
— Tu są jeszcze wolne miejsca — powiedziała do przyjaciół i otworzyła drzwi. — Cześć! Możemy się dosiąść?
Dwójka uczniów siedzących przy oknie — chłopak i dziewczyna — spojrzeli na nią, nieco zdziwieni jej nagłym pojawieniem się, ale przytaknęli i wrócili do przerwanej rozmowy. Ariadne uśmiechnęła się do stojących za nią przyjaciół i gestem dłoni zaprosiła ich do środka. Włożywszy kufer na półce, zajęła miejsce koło chłopaka siedzącego przy oknie i dopiero wtedy przyjrzała się nieznajomej dwójce. Dziewczyna miała ciemne i proste jak druty włosy związane w wysokiego kucyka, jasnozielone oczy, idealnie prosty nos i wystające kości policzkowe. Uśmiechała się delikatnie i na policzkach tworzyły jej się małe dołeczki, co ocieplało jej surową urodę. Z kolei chłopak, mimo ostrych rysy twarzy, już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie sympatycznej osoby; swoje niemal białe włosy co jakiś czas przeczesywał palcami, a niebieskie oczy błyszczały wesoło. Oboje rozmawiali w jakimś obcym, ostro brzmiącym języku, co nieco speszyło Ariadne.
— Jesteście nowi? — spytała ich Green, nie kryjąc zaciekawienia. Dziewczyna obrzuciła ją niezbyt miłym spojrzeniem, zła, że przerwano jej rozmowę, ale chłopak odwrócił się do niej z uśmiechem na ustach. Ariadne z trudem powstrzymała westchnienie, gdy zobaczyła jego twarz w całej okazałości; z boku chłopak sprawiał wrażenie osoby przeciętnej urody, ale stając z nim twarzą w twarz nie sposób było nie zwrócić uwagi na harmonijność rysów.
— Tak — chłopak ani trochę nie przejął się ciekawskim spojrzeniem, którym obrzuciła go Ariadne. — Wraz z Raisą i dwoma innymi dziewczynami przenieśliśmy się tutaj z Durmstrangu. Tylko na ostatni rok, co prawda, ale zawsze coś.
Ariadne również nie mogła powstrzymać uśmiechu.
— W takim razie będziemy się razem uczyć. Też jestem na ostatnim roku w Hogwarcie, tak samo jak Pansy, Draco i Blaise. — Green wskazała kolejno swoich znajomych i sama się przedstawiła.
— Aron — powiedział chłopak i znowu się uśmiechnął. — A to, jak już wspomniałem, jest Raisa, moja najlepsza przyjaciółka, której musicie wybaczyć jej chłodne zachowanie, ponieważ nie lubi obcych.
Raisa spiorunowała przyjaciela wzrokiem i warknęła coś w obcym języku; najwidoczniej nie było to nic miłego, bo twarz Arona wykrzywiła się w grymasie.
— No wiesz! A ja, głupi, myślałem, że się przyjaźnimy!
Następnie pochylił się nad Ariadnie i szepnął do niej konspiracyjnym tonem:
— Jest z Rosji.
Dla samej Ariadne Raisa mogłaby pochodzić i z księżyca, ale najwidoczniej Aron uważał, że bycie Rosjanką stanowi wytłumaczenie każdego dziwactwa i każdej wady charakteru. Green jeszcze raz uśmiechnęła się do Arona i odwróciła do swoich znajomych. Blaise, pod jej nieuwagę, zdążył rozłożyć się na miejscu obok i udawał, że nie dostrzegał wściekłego spojrzenia Dracona, o którego fotel oparł nogi. Pansy wyciągnęła jedno ze swoich kolorowych czasopism i przeglądała najnowszą kolekcję szat dla czarownic z szerokim uśmiechem na twarzy. Ariadne nie miała serca jej przerywać, bo doskonale znała zamiłowanie dziewczyny do mody.
— Blaise, Draco — zwróciła się do chłopaków — na peronie nie zdążyłam wam powiedzieć czegoś ważnego.
Koledzy spojrzeli na nią: Zabini z zainteresowaniem, Draco ze znudzeniem.
— Kompletnie się tego nie spodziewałam, ale... zostałam nowym kapitanem drużyny! — Ariadne z dumą wyciągnęła przed siebie błyszczącą odznakę kapitana drużyny Slytherinu w quidditchu i uśmiechnęła promiennie. Draco nagle się ożywił i pochylił w stronę Green.
— Ty? Kapitanem? — Twarz Malfoya wykrzywił grymas złości i rozczarowania. On sam od dawna marzył o tej odznace i nawet nie potrafił ukryć zawodu, gdy dostał ją ktoś inny. Zbierająca się w nim frustracja musiała znaleźć jakieś wyjście, a Ariadne wydawała się być idealnym celem; nigdy nie był blisko z dziewczyną, więc czuł, że może bezkarnie wyładować na niej swoją złość. Oparł się o oparcie i spojrzał na Ariadne z pogardą. — Nie wiem, kto ci dał tę odznakę, Green, ale na pewno nie był zdrowy na umyśle. Skoro stwierdził, że nadajesz się do czegokolwiek...
Uśmiech zszedł z twarzy Ariadne. Dziewczyna wpatrywała się w Dracona i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Wstała i wyszła z przedziału, wbijając wzrok przed siebie; chociaż starała się zachować obojętność, po jej minie było widać, że słowa Dracona ją zabolały. Nigdy nie była lubiana przez mieszkańców domu Węża i nie potrafiła tego zrozumieć; starała się być miła dla każdego, uczyła się, zdobywała na lekcjach punkty, słowem: robiła wszystko, by wspomóc dom w corocznym Pucharze Domów. Do Hogwartu trafiła, jak miała piętnaście lat i od tamtego czasu żałowała tej decyzji. W swojej starej szkole czuła się jak w domu, tutaj odnosiła wrażenie, że wszyscy sprzymierzyli się przeciwko niej. A przynajmniej wszyscy Ślizgoni z dwoma wyjątkami: Pansy Parkinson i Blaisem Zabinim.
Ariadne ruszyła wąskim korytarzykiem, by nieco oddalić się od przedziału zajmowanego przez Dracona i gdy się zatrzymała, wyjrzała przez okno. Pociąg mijał ogromne wrzosowisko i dziewczyna nie potrafiła się powstrzymać smutnego uśmiechu na widok plamy fioletu rozciągającej się we wszystkie strony. Chwilę później oparła czoło o chłodną szybę i odetchnęła głęboko. Słowa Malfoya zabolały ją nie tylko dlatego, że wyrażały pogardę wobec jej umiejętności i chłodny stosunek do niej; bolały dlatego, że wiele razy słyszała od reszty mieszkańców Slytherinu, że nie nadawała się na Ślizgonkę i że przynosiła hańbę ich domowi. To świadomość, że nikt jej tam nie chciał, bolała i chociaż Ariadne robiła wszystko, by uniknąć odrzucenia, jej starania zdawały się na nic. Chwilami nie panowała nad własnymi emocjami i szczerze tego nienawidziła.
— Zły dzień? — Ariadne drgnęła, słysząc czyjś głos po swojej prawej stronie. Oderwała czoło od szyby i z zaskoczeniem spojrzała na stojącego przed nią, wysokiego chłopaka ze wściekle rudymi włosami i wesołymi, brązowymi oczami.
— Zły przydział — odpowiedziała ciężko i znów wbiła wzrok w szybę. Nie miała ochoty na niczyje towarzystwo i liczyła, że rudy chłopak, słysząc jej lakoniczne odpowiedzi, sam postanowi zostawić ją w spokoju. O dziwo, tak się nie stało.
— Emm... miałaś na myśli przedział? — spytał, wpatrując się w nią w osłupieniu. Ariadne westchnęła i odwróciła się tak, że plecami opierała się o okno.
— Przedział, przydział, co za różnica! Żałuję, że w ogóle tutaj trafiłam... mogłam zostać w poprzedniej szkole.
Chłopak przekrzywił lekko głowę i przyjrzał Ariadne z zaciekawieniem. Najwidoczniej nie miał nic lepszego do roboty, skoro zdecydował się dotrzymać jej towarzystwa.
— Niedawno trafiłaś do Hogwartu? — spytał. — Nie kojarzę cię, a na pewno zapamiętałbym taką twarz.
Uśmiech rudzielca był zaraźliwy i po chwili Ariadne go odwzajemniła.
— Jestem tutaj od trzech lat, teraz będę powtarzać ostatni rok. I, szczerze mówiąc, gdybym nie potrzebowała tych całych OWUTEMów, to nigdy bym tu nie wróciła. Nie z własnej woli. — Spojrzała na stojącego obok chłopaka i delikatnie wzruszyła ramionami. — Wcześniej byłam w Beauxbatons. Wiesz, jestem artystką.
— Francja? — Rudzielec zdawał się być mile zaskoczony, słysząc nazwę tamtejszej akademii magii. — Od dawna wiedziałem, że Francuzki są piękne, ale nie sądziłem, że aż tak!
Ariadne spuściła wzrok, nieco zawstydzona tym komplementem. Nigdy nie wiedziała, jak się zachować, gdy ktoś ją chwalił i czuła się w takich momentach niezręcznie. Chłopaka to nie zraziło, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Nie mogę obiecać, że będziesz rozwijała swoją artystyczną duszę w Hogwarcie, ale zapewniam, że ten rok będzie nie do zapomnienia! Sama zobaczysz...
Ariadne nie wiedziała, czy powinna traktować wyznanie rudowłosego chłopaka jako ostrzeżenie, ale nawet nie miała okazji o to zapytać, bo na korytarzu pojawił się ktoś jeszcze i jej to uniemożliwił.
— Ariadne! — Blaise Zabini wpatrywał się w koleżankę z lekkim niepokojem. — Gdzieś ty była przez cały ten czas?
Green spojrzała na stojącego obok niej rudzielca i powiedziała:
— Przepraszam, ale muszę już iść. Miło było cię poznać...
— George — dokończył za nią chłopak i znowu się uśmiechnął. — A ty?
— Ariadne. W takim razie do zobaczenia w Hogwarcie... George. — Green uśmiechnęła się do chłopaka po raz ostatni i podeszła do osłupiałego Blaise'a. — Idziemy? — spytała go cicho i, nawet nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę zajmowanego przez nich przedziału.
— Co ty robiłaś z Georgem Weasleyem? — spytał Blaise, idąc tuż za nią. Ariadne jedynie wzruszyła ramionami. Kompletnie nie rozumiała, po co Zabini pytał się o tak oczywiste i głupie rzeczy. Przecież nie była jego córką, a dorosłą czarownicą, nie potrzebowała ciągłej opieki i nadzoru.
— Rozmawiałam — odparła prosto.
— Ale dlaczego akurat z nim? — Blaise nie dawał za wygraną. Nie przepadał za Weasleyami, więc nie spodobało mu się to, że Ariadne rozmawiała z jednym z nich.
— A dlaczego nie?
— Bo to jest Weasley! On jest z Gryffindoru! Nie możesz bratać się z wrogiem.
Ariadne nie wytrzymała; odwróciła się gwałtownie twarzą w stronę Zabiniego.
— O co wam chodzi z tymi domami?! Czy to naprawdę aż tak straszne, że odważyłam się odezwać do jakiegoś Gryfona i go przy tym nie zwyzywałam? To chore!
— To normalne! Gryfoni i Ślizgoni nienawidzą się od wieków.
— A może ja nie chcę ich nienawidzić?
Ariadna poprawiła opadające na twarz włosy i spojrzała na Zabiniego błagalnie.
— Blaise, proszę, nie bądź taki jak on. Chociaż ty.
I nie tłumacząc nic więcej, weszła do przedziału. Sięgnęła do niewielkiej torebki, którą miała przy sobie i którą zostawiła na fotelu, i wyciągnęła z niej książkę. Zgłębiła się w lekturę, ani razu nie zerkając na zaniepokojonego Blaise'a ani zdezorientowaną Pansy. Potrzebowała spokoju. I samotności, ale tego ostatniego nie mogła dostać w pociągu pełnym ludzi.
Cześć! Mamy i rozdział pierwszy, a w nim nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Muszę was choć trochę wprowadzić w akcję, żebyście się później nie pogubili. Hermiony tutaj mało, miało być więcej, ale stwierdziłam, że ten rozdział jest już wystarczająco długi i dalszą część dostaniecie w następnym. Liczę, że nie znienawidziliście Ariadne za to, że skradła tyle czasu antenowego; będzie się tutaj pojawiała często, w mniej lub bardziej ważnych momentach, dlatego musicie się do niej przyzwyczaić. To specyficzny człowiek jest. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać i ożywiłam Freda. Zbyt go kocham, żeby zostawić go martwym. (Niech Rowling załamuje ręce, Fred ma żyć i już!) I tak poza tym, brawa dla mnie: to dopiero pierwszy rozdział, a ja zdążyłam już trzy razy zmienić szablon. Ten zostanie na dłużej, bo jest mój i chwilowo mi się podoba. Tyle ode mnie, do zobaczenia w następnym rozdziale!